poniedziałek, 4 stycznia 2016

Wesołe Miasteczko cd.


Bośnia i Hercegowina

— Dzień dobry. Jeszcze zamknięte? — Zrobiłem nieokreślony ruch ręką (w naszej kulturze — mimo swojej nieokreśloności i braku precyzji — powszechnie odczytywanego trafnie jako: „tego wszystkiego”).
— Otwarte. Czynne od kilku godzin.
— Ale widzę, że publika jakoś nie dopisuje.
         Wcisnął ręce w kieszenie, co — jak sądzę — trafnie można byłoby odczytać: „takie czasy, panie dzieju, takie czasy”.
         Staruszek zbliżył się. Był niższy ode mnie; powiedziałbym, że średniego wzrostu. Czaszkę miał obficie owłosioną (mając na uwadze swoje spore zakola, przez moment poczułem iskierkę zazdrości). Lekko przekrzywił głowę i — jak ciekawski ptak — spojrzał na mnie spod grubej powieki jednym okiem. Nie dało się nie zauważyć, że policzek drgał mu nerwowym tikiem.
— A dobrodziej? — uśmiechnął się błyskając srebrną trójką. — Pan przecież jest naszym gościem. Wszystko otwarte. Wszystko do dyspozycji dobrodzieja — zapalał się. — Wszystko co służy rozrywce i wszystko, co pan lubi.
Bośnia i Hercegowina.
         Zauważyłem, że słowa zawierające „r” kaleczył nieznacznie, jakby starał się wymówić je „z francuska”, ale bezskutecznie. Wada wymowy, czy „zawodowa” maniera? — zastanawiałem się, ale niezbyt długo, bo co mnie to obchodzi?
— Nie... Nie... tylko tak przyszedłem się rozejrzeć. Za stary jestem na karuzelę, a i oko nie to. Nie wiem, czy zamiast tarczy nie ustrzeliłbym jakiejś miłej pani z obsługi — Starałem się, żeby to wypadło dowcipnie.
         Chyba docenił owe starania, bo uśmiechnął się.
— Jak sobie szanowny pan życzy; jak sobie życzy. Proszę się rozgościć, a jak będę panu potrzebny, to proszę wołać.
Chorwacja
         Skinąłem głową.
         Staruszek podreptał swoją drogą.
         Rozejrzałem się wokół. Teraz poczułem, że nad Wesołym Miasteczkiem unosi się jakaś magia. No, może nie „magia” (bądźmy ściśli i nie popadajmy w egzaltację), ale czar (też nie to), nastrój. Tak, po prostu — nastrój. Nastrój, który mogłem do woli wypełniać wspomnieniami z dzieciństwa. Jak sobie o tym pomyślałem, to nawet byłem wdzięczny tubylcom, że nie przyszli do Wesołego Miasteczka, że całe — calusieńkie — oddali w moje posiadanie.
Norwegia
                Usłyszałem muzykę. Dziadek — chyba na moją cześć — puścił ją i teraz w głośnikach słyszałem jakąś sentymentalną balladę z lat trzydziestych. (Za stary jestem na to, aby na lata modernizmu mówić: „lata trzydzieste ubiegłego wieku”. Dla mnie XX wiek jest jeszcze zbyt żywy, by go traktować epitetem: „ubiegły”, jak zaprzeszłego trupa; dla mnie — wbrew — kalendarzom, on nadal jest teraźniejszy. Psychicznie nie czuję granicy między XX a XXI wiekiem, a jak jej nie czuję, to znaczy, że jej nie ma, a jak jej nie ma, to z kolei znaczy, że XXI wieku również jeszcze nie ma (ot taki sofizmat ukuty na prywatny użytek). Muzyka najwyraźniej puszczona była z winylu, bo dźwięki zgrzytały, a melodia przeskakiwała po porysowanej płycie, ale to mi nie przeszkadzało. Przecież nie przyszedłem tu słuchać muzyki w jakości Dolby Surround, czy co tam teraz jest w modzie.

Cdn.