niedziela, 29 listopada 2015

WESOŁE MIASTECZKO



(à la Franz Kafka, ale z happy endem)



       Przyjechałem, żeby podleczyć serce, ale po czterech dniach zacząłem rozmyślać o tym, że zanim je wyleczę, wcześniej umrę z nudów.

       Pierwszego dnia obszedłem mieścinę w szerz, wzdłuż i dookoła. Drugiego dnia odwiedziłem muzeum, izbę pamięci i zobaczyłem wille zaprojektowane przez Koszczyc - Witkiewicza. Trzeciego przesiedziałem cały boży dzionek w parku na ławeczce, obserwując kuracjuszy i turystów, a czwartego — jak już wspomniałem — umierałem z nudów. Trudny jest żywot kuracjusza, oj, trudny. Sama myśl, że mam tu spędzić jeszcze dziesięć dni przyprawiała o dreszcze i była dobijająca.

       Po śniadaniu w sanatoryjnej jadłodajni poszedłem do restauracji na prawdziwe śniadanie. Wypiłem dobrą kawę — bez dodatków — najczarniejszą z czarnych — taką jaką lubię i pijam od trzydziestu lat.

       Pierwszego dnia poinstruowałem barmankę, jak ma ją dla mnie przyrządzać. Była pojętna. Myślę, że dużą rolę w tej nauce odegrała zaproponowana przeze mnie kwota za jedną filiżankę kawy, a nie lury o smaku popiołu wytrzepanego z popielniczki.

       Bez filiżanki dobrej kawy nie jest możliwe rozpoczęcie dnia — tak sobie myślałem i patrzyłem przez okno na osłonecznioną ulicę. „Osłoneczniona” — taka była. „Osłoneczniona” — w moim prywatnym słowniku oznacza coś „mile oświetlonego promieniami słonecznymi padającymi z ukosa; niezbyt agresywnie i nieoślepiająco”. Na osłonecznionej przestrzeni widać wszystkie barwy, czego nie można powiedzieć o przestrzeni „zalanej” światłem. Myślałem o owym osłonecznieniu i niuansach związanych z intensywnością promieni słonecznych, gdy zauważyłem staruszka z plastikowym wiaderkiem i z rulonem pod pachą, który — pomazawszy ścianę budynku — nakleił kolorowy arkusz papieru. Ogłoszenie nie powisiało zbyt długo, bo z zakładu fryzjerskiego wybiegł łysek w białym kitlu; nawrzucał dziadkowi od najgorszych (krzyczał tak głośno, że słyszałem go przez szybę), zagroził strażą miejską i zdarł plakat.


Dziadek wzruszył ramionami i poszedł dalej.
       Fryzjer wciąż stał i obserwował odchodzącego, nadal rzucając komentarze, a ja obserwowałem fryzjera i zastanawiałem się nad tym, co też wypisane było na afiszu, bo nad czym innym mógłby zastanawiać się znudzony kuracjusz?   cdn.